sobota, 30 marca 2013

Dionne Warwick, "Presenting Dionne Warwick" (Scepter records, 1963)


    Pierwszy album Dionne Warwick (1940) jest subtelną, misternie utkaną płytą popową. Ale to pop z czasów, kiedy ten gatunek trzymał bardzo wysoki poziom, daleki od obecnego plastikowego produktu, który często nieproszony, dosadnie i arogancko włazi z butami za próg naszej percepcji. Delikatne, chciałoby się powiedzieć aksamitne chórki i idealne aranżacje (Burt Bacharach) klawiszy, smyczków czy dęciaków stanowią doskonałe tło dla gładkiego, ciepłego głosu Dionne, która pływa sobie po nich ze swobodą ptaka, gładko lądującego na śliskiej, lustrzanej tafli czystej jak kryształ wody. Warwick potrafi też zgrabnie krzyknąć jeśli utwór wymaga tego rodzaju ekspresji. Wokalistka jest świadoma swoich umiejętności i potrafi je wykorzystać (a to dopiero jej pierwszy album, w dniu wydania miała 23 lata). Teksty (Hal David) są bardzo proste, właściwie wszystkie o miłości. Wchodzą do głowy, usadawiają się tam wygodnie jak w głębokim fotelu i nie chcą się wynieść. Prawie każdą z tych piosenek śpiewałem na głos pod prysznicem czy w myślach  w tramwaju przez bardzo długi czas. Słowa refrenów pojawiały się w najmniej spodziewanych momentach. Nie miałem na to wpływu. Wszystko jest tu na swoim miejscu, dokładnie takie jakie powinno być. Nastrój utworów oscyluje pomiędzy przyjemną melancholią i szczerą radością. Dla mnie to idealny album popowy. Perfekcyjny w swojej dziedzinie. Nie mam nic do dodania. Trzeba posłuchać.


piątek, 29 marca 2013

Paul Thomas Anderson, "Mistrz" (2012)



    Ostatni film Paula Thomasa Andersona obrazuje sposób działania kultu i nie chodzi tu o samych scjentologów. Oni stanowią jedynie przykład. Obserwujemy spotkanie dwojga ludzi. Człowiek wrak – poważne problemy rodzinne, trauma po wojnie, brak miłości, samotność, alkoholizm. Człowiek mistrz – wykształcenie, władza, pieniądze, miłość, rodzina, uwielbienie. Na tym polu odbywa się starcie tytanów sztuki gry aktorskiej – Joaquin Phoenix kontra Philip Seymour Hoffman. Wybitni artyści potwierdzają tutaj swoją pozycję w świecie wielkiego ekranu. To dzieło jest kolejną ramą, w którą oprawiono ich talenty. Wróćmy jednak do scenariusza. Człowiek słaby zostaje złowiony, staje się zależny od osobnika silnego, pewnego siebie. Pozorne uleczenie poprzez uzależnienie od stowarzyszenia staje się kolejnym powodem rozdarcia głównego bohatera. Wcale nie przerywa walki, którą prowadzi sam ze sobą. Podobna sytuacja ma miejsce wewnątrz sekty. Arogancja i dominacja jej założyciela  metody ogłupiania i wpływania na psychikę ludzi, agresja z jaką "mistrz" reaguje na wszelkie zarzuty i uwagi osób spoza kręgu ma swoje odbicie w postaci granej przez Phoenixa (tę zależność doskonale oddaje powyższy plakat). Prócz gry aktorskiej największe wrażenie zrobiły na mnie zdjęcia, za które odpowiedzialny jest Mihai Malaimare (wcześniej "Młodość stulatka" i "Tetro" Coppoli). Wizualnie ten film to poezja i podróż w czasie do powojennej Ameryki – przepiękne wnętrza, eleganckie stroje, złote fale włosów i kolorowe sukienki pięknych kobiet, gładkie i pastelowe obrazy. Muzyką zajął się Jonny Greenwood. Film się delikatnie dłuży i nie jest łatwy ale zdecydowanie warto go zobaczyć  Nie tylko ze względu na popisowe role wspomnianych tuzów współczesnej kinematografii ale także ze względu na wartościową treść, stronę wizualną i muzykę.

środa, 27 marca 2013

Truman Capote, "Porterty i obserwacje. Eseje" (Albatros, 2012)



     "Portrety i obserwacje. Eseje" to doskonała książka dla tych, którzy chcą głębiej poznać Trumana Capote'a (1924-1984) jako autora ale także jako człowieka. Dzięki niej możemy spojrzeć na świat jego oczami, poprzez jego słowa. Zbiór esejów, które powstały pomiędzy 1942, a 1984 rokiem jest bardzo pokaźny – blisko 600 stron. Ja sam czytałem tę książkę dość długo z wieloma przerwami ale każda chwila obcowania z nią była dla mnie niezwykle wartościowym i pięknym doświadczeniem. Jest ona przepełniona kunsztownie skomponowanymi opisami niezliczonych podróży pisarza, portretami psychologicznymi, wspomnieniami z dzieciństwa i młodości. Czytając ją przekonujemy się o tym, jak bardzo utalentowanym ale i pracowitym autorem był Truman Capote. Jest to także ogromne kompendium wiedzy na temat jego życia. Tutaj szczególnie polecam dwa wywiady, które przeprowadził sam ze sobą (niesamowicie smutne i szczere wyznania zawarte w "Nocnym przewracaniu się z boku na bok", które powstało na kilka lat przed jego śmiercią). Prócz tego pisarz przekazuje nam ciekawe, czasem bardzo pikantne informacje i spostrzeżenia związane ze środowiskiem gwiazd, pisarzy, aktorów i artystów, w którym się obracał. Pojawiają się tutaj takie nazwiska jak: Jean Cocteau, Richard Avedon, Marcel Duchamp, Cecil Beaton, Ezra Pound, Tennessee Williams, Marlon Brando, Marilyn Monroe, Pablo Picasso, Charlie Chaplin, Coco Chanel oraz wiele, wiele innych, równie znanych i poważanych osobistości.
    Jeżeli ktoś chce doświadczyć dzieł pisarza w pełni, wejść na chwilę do głowy Trumana Capote'a, prześledzić zawiłe losy jego życia oraz przekonać się o niezaprzeczalnym talencie jaki posiadał, to moim zdaniem powinien zacząć własnie od tej pozycji.


poniedziałek, 25 marca 2013

Neil Young & Crazy Horse, "Psychedelic Pill" (Reprise, 2012)




Driftin' Back
    Dwadzieścia siedem minut i 37 sekund. Jeśli tylko sobie na to pozwolimy to popłyniemy na łagodnej fali szumiących gitar daleko stąd (oby jak najdalej). „I'm drifting back”. Muzycznie to podróż do przeszłości, kiedy nie było nam szkoda czasu, żeby obracać kolejno czarne krążki na ich drugie strony, żeby słuchać, tylko słuchać, dać się przeszywać kolejnym plamom dźwięku na wylot.
Kiedy ostatni raz włączyłeś/aś fizyczne wydanie jakiegoś albumu i przesłuchałaś/eś go do końca? 
Duchowe podróże wyszły z mody.
    W warstwie tekstowej Young dzieli się z nami krytycznymi przemyśleniami dotyczącymi naszego tu i teraz w kulturze. Za 35 dolarów kupisz sobie mantrę albo kilkadziesiąt empetrójek. Picasso „fajnie” wygląda na tapecie. Zapomnij o swojej duszy. Zrób sobie „fajną” fryzurkę. Kolejne wersy są tu jedynie przerwami, kiedy to możemy złapać oddech przed następnym zanurzeniem w niespokojnym, sonicznym źródle pełnym psychodelicznych barw. Young boi się, że nie dotrzemy nawet do cząstki tego co on sam włożył w ten utwór. „When you hear my song now, you only get 5 percent, you used to get it all”... Moim zdaniem to 5 % to i tak nieźle. Czy jesteśmy w stanie poddać się fali, która wprawi naszą łódź w dryf ku temu, co tak bardzo się od nas oddala gdy stoimy na brzegu?
„I'm drifting back”
Szkoda Twojego czasu. Szkoda mi naszych czasów.

Psychedelic Pill
    Jeśli jesteś na drugim utworze to albo przełączyłaś/eś pierwszy albo właśnie skończyłeś słuchać kompozycji, która trwała prawie pół godziny. Brawo! Pora na nagrodę. „Pscyhedelic Pill”, utwór tytułowy. Przeszedłeś rytuał wprowadzenia („Driftin' Back”) i dostajesz pigułkę. Are you looking for a good time? Well here it is. Doktor Young serwuje konkretny „lek” bez recepty.

Ramada Inn
    Piosenka o miłości. Szesnaście minut? Gitary mówią tutaj tak samo wiele jak i słowa. Można przeprowadzić operację na sercu przez uszy. Wydaje mi się, że jeśli nadal chcesz uczestniczyć w tej podroży, to nie muszę Ci tego tłumaczyć. Naprawdę w to wierzę. Psy szczekają, karawana oszalałych koni jedzie dalej.

Born in Ontario
    Young:
    „I still like to sing a happy song
    Once in a while and things go wrong
    I pick up a pen, scribble on a page
    Try to make sense of my inner rage”

Kolejnym przystankiem na naszej trasie jest Ontario z czasów młodości Neila czyli once again I'm driftin' back.

    „I was born in Ontario
    Where the black fly bites
    And the green grass grows
    That's where I learned most of what I know
    Cause you don't learn much
    When you start to get old”

Szczerość i prostota. Przeszłość. Młodość. Hołd złożony krainie z dzieciństwa.

Twisted Road
     Zostajemy w rejonach związanych z przeszłością i wspomnieniami. Neil cały czas snuje opowieści. Hołdu część druga: Bob Dylan, Grateful Dead, Roy Orbison.

Let the good times roll!

She's Always Dancing
    Muzyka. Bez ograniczeń. Żyje w swoim świecie. Dzieli swoje sny z dziećmi. Zawsze w ruchu. Na zawsze. Podawana z ręki do ręki. Szybuje w powietrzu. Szuka swojego katalizatora. Żyje na krawędzi. Unosi się wśród smużek dymu. Ma nadzieję. Płonie. Wypala się. Przechodzi z ręki do ręki. Próbuje utrzymać się w swoim powietrznym tańcu.

For the Love of Man
    Zatrzymujemy się na zakurzonej dróżce leśnej, która prowadzi do małego drewnianego kościółka. Neil prosi nas o cierpliwość. Wchodzi do świątyni by zatopić się w refleksyjnej modlitwie.

Walk Like a Giant
    Powoli zapada zmrok, siadamy przy ognisku. Zmęczeni zapadamy w płytki sen. Budzi nas mroźne powietrze. Neil postanawia opowiedzieć nam swój sen. W tym śnie był olbrzymem, wszechmocnym, mógł wpływać na los świata, kroczył ciężko po Ziemi, szukał wyjścia, duchowego światła. Miał swoje przekonania, ideały, wierzył, że jest w stanie zrobić coś dobrego, dokonać istotnych zmian. Jednak jego marsz został przerwany. Potknął się, wypadł z toru, spadał długo i powoli, w powietrzu zmienił się w drobny listek. Poszybował niesiony wiatrem, opadł miękko na taflę wody i popłynął z prądem, nigdy jednak nie zatracił nadziei. Czuł, że prócz wiatru napędza go także miłość, że nie może się poddać, musi wierzyć w siebie i swoje przekonania, nawet jeśli nie ma wpływu na otaczający go świat. Otworzył oczy, czuł żal i rezygnację ale marzenie o wielkości pozostało. Kilka osób z grupy postanowiło zawrócić. Podobno podczas powrotu słyszeli za sobą jeszcze przez jakiś czas oddalające się kroki olbrzyma. 

wtorek, 12 marca 2013

Erik Satie, "Trois Gymnopédies" (Paryż, 1888)


Krzysztof Zanussi, "Iluminacja" (1972)


        Dzięki Akademii Polskiego Filmu zobaczyłem moim zdaniem jedno z najciekawszych dzieł polskiej kinematografii. Mowa tutaj o niezwykłym obrazie Krzysztofa Zanussiego pt. "Iluminacja". Swoją oryginalność zawdzięcza on podejściu do formy, która podporządkowana jest tutaj treści. Film przybiera więc postać eseju. "Iluminacja" to hybryda ruchomych obrazów, sylwa będąca refleksją na temat sensu życia ludzkiego. Wraz z głównym bohaterem (świetna postać Franciszka Retmana, stworzona przez operatora Stanisława Latałłę) szukamy odpowiedzi na fundamentalne pytania. Śledząc jego kroki wyruszamy w trudną ale momentami bardzo piękną podróż. Bo ten film to podróż, pełna niewygodnych pytań, podróż daleko wgłąb siebie. Poznanie to doświadczenie trudne ale i piękne. Dodatkowo okraszone muzyką Wojciecha Kilara skłania się bardziej w tę drugą stronę.