Ostatni film Paula Thomasa Andersona obrazuje sposób
działania kultu i nie chodzi tu o samych scjentologów. Oni
stanowią jedynie przykład. Obserwujemy spotkanie dwojga ludzi.
Człowiek wrak – poważne problemy rodzinne, trauma po wojnie, brak
miłości, samotność, alkoholizm. Człowiek mistrz –
wykształcenie, władza, pieniądze, miłość, rodzina, uwielbienie.
Na tym polu odbywa się starcie tytanów sztuki gry aktorskiej –
Joaquin Phoenix kontra Philip Seymour Hoffman. Wybitni artyści
potwierdzają tutaj swoją pozycję w świecie wielkiego ekranu. To
dzieło jest kolejną ramą, w którą oprawiono ich talenty. Wróćmy
jednak do scenariusza. Człowiek słaby zostaje złowiony, staje się
zależny od osobnika silnego, pewnego siebie. Pozorne uleczenie
poprzez uzależnienie od stowarzyszenia staje się kolejnym powodem
rozdarcia głównego bohatera. Wcale nie przerywa walki, którą
prowadzi sam ze sobą. Podobna sytuacja ma miejsce wewnątrz sekty.
Arogancja i dominacja jej założyciela metody ogłupiania i
wpływania na psychikę ludzi, agresja z jaką "mistrz"
reaguje na wszelkie zarzuty i uwagi osób spoza kręgu ma swoje
odbicie w postaci granej przez Phoenixa (tę zależność doskonale oddaje powyższy plakat). Prócz gry aktorskiej
największe wrażenie zrobiły na mnie zdjęcia, za które
odpowiedzialny jest Mihai Malaimare (wcześniej "Młodość
stulatka" i "Tetro" Coppoli). Wizualnie ten film to
poezja i podróż w czasie do powojennej Ameryki – przepiękne
wnętrza, eleganckie stroje, złote fale włosów i kolorowe sukienki
pięknych kobiet, gładkie i pastelowe obrazy. Muzyką zajął się
Jonny Greenwood. Film się delikatnie dłuży i nie jest łatwy ale
zdecydowanie warto go zobaczyć Nie tylko ze względu na popisowe
role wspomnianych tuzów współczesnej kinematografii ale także ze
względu na wartościową treść, stronę wizualną i muzykę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz