Vincent Gallo – aktor, reżyser,
model, muzyk, malarz. Postać niezwykle barwna. Indywidualista.
Kolekcjoner bardzo rzadkiego sprzętu muzycznego z ubiegłego
wieku. Uważa się, że posiada pokaźną liczbę Melotronów oraz
jedną z największych kolekcji gitar Rickenbacker na świecie.
When to nieoszlifowany diament odbity
na zwojach elektromagnetycznej taśmy. Powolne, minimalistyczne
kompozycje, głębokie partie gitar i szumiące, delikatne brzmienia
wspomnianego Melotronu, czasem przyprawione wokalem, który przywodzi
na myśl intymny, ciepły szept wlewający się przyjemnie do ucha. W
warstwie tekstowej nie dzieje się zbyt wiele ale właśnie tyle
potrzeba. Jednym z największych atutów tej płyty jest ta magiczna
kameralność, która sprawia, że czujemy jak gdyby Gallo śpiewał
i grał tylko dla nas. Stajemy się powiernikami jego zwierzeń. Mamy
tutaj piosenki o miłości, smutku, tęsknocie, kobietach, nazwane po imieniu uczucia bez zbędnych metafor czy ozdobników. Piosenki
poprzeplatane są instrumentalnymi impresjami, które przywodzą na
myśl obrazy opuszczonych amerykańskich przedmieść, ogromnych
połaci pól czy niepościelonych łózek w pokojach przydrożnych
moteli. Przestrzenne plamy miękkich dźwięków tworzą w głowie
transparentną mgiełkę tęczy widocznej na okładce albumu, jej
łuk rozpostarty od ucha do ucha, niczym grymas ust, których
opadające kąciki zdradzają smutek. Bo to płyta bardzo smutna ale
własnie w tym tkwi jej niezaprzeczalny urok. Vincent Gallo musi być
niezwykle wrażliwym człowiekiem bo tylko wrażliwi są w stanie
wygenerować taki rodzaj piękna, który przyprawia nas o łzy. Dla
mnie to najwyższy poziom jaki można osiągnąć, stworzyć dzieło,
które oddziałuje z taką siłą, że przeszywa nas na wskroś,
wywołuje dziwny, przyjemny ból w środku.
Gallo nie jest wirtuozem gitary, nie
potrafi też za bardzo grać na perkusji (ale jak słychać nie za
bardzo się tym przejmuje). Gallo jest wirtuozem nastroju, emocji.
Album został nagrany na wcześniej wspomnianym, analogowym sprzęcie,
dzięki czemu brzmi niezwykle miękko, przytulnie. Nie jestem w
stanie nawet oszacować ile razy słuchałem tej płyty do snu.
Gdybym miał porównać When do
przedmiotu to wybrałbym dużą różowa, miękka poduszkę
wypełnioną puchem, powleczoną w białą, lekko przeźroczystą
poszewkę. Tak więc nie zostaje nic jak tylko złożyć na niej
swoją głowę i zatopić się w gęstą, oniryczną atmosferę albumu
Vincenta.