czwartek, 18 kwietnia 2013

Vincent Gallo, "When" (2001, Warp Records Limited)



  Vincent Gallo – aktor, reżyser, model, muzyk, malarz. Postać niezwykle barwna. Indywidualista. Kolekcjoner bardzo rzadkiego sprzętu muzycznego z ubiegłego wieku. Uważa się, że posiada pokaźną liczbę Melotronów oraz jedną z największych kolekcji gitar Rickenbacker na świecie.
   When to nieoszlifowany diament odbity na zwojach elektromagnetycznej taśmy. Powolne, minimalistyczne kompozycje, głębokie partie gitar i szumiące, delikatne brzmienia wspomnianego Melotronu, czasem przyprawione wokalem, który przywodzi na myśl intymny, ciepły szept wlewający się przyjemnie do ucha. W warstwie tekstowej nie dzieje się zbyt wiele ale właśnie tyle potrzeba. Jednym z największych atutów tej płyty jest ta magiczna kameralność, która sprawia, że czujemy jak gdyby Gallo śpiewał i grał tylko dla nas. Stajemy się powiernikami jego zwierzeń. Mamy tutaj piosenki o miłości, smutku, tęsknocie, kobietach,  nazwane po imieniu uczucia bez zbędnych metafor czy ozdobników. Piosenki poprzeplatane są instrumentalnymi impresjami, które przywodzą na myśl obrazy opuszczonych amerykańskich przedmieść, ogromnych połaci pól czy niepościelonych łózek w pokojach przydrożnych moteli. Przestrzenne plamy miękkich dźwięków tworzą w głowie transparentną mgiełkę tęczy widocznej na okładce albumu, jej łuk rozpostarty od ucha do ucha, niczym grymas ust, których opadające kąciki zdradzają smutek. Bo to płyta bardzo smutna ale własnie w tym tkwi jej niezaprzeczalny urok. Vincent Gallo musi być niezwykle wrażliwym człowiekiem bo tylko wrażliwi są w stanie wygenerować taki rodzaj piękna, który przyprawia nas o łzy. Dla mnie to najwyższy poziom jaki można osiągnąć, stworzyć dzieło, które oddziałuje z taką siłą, że przeszywa nas na wskroś, wywołuje dziwny, przyjemny ból w środku.
    Gallo nie jest wirtuozem gitary, nie potrafi też za bardzo grać na perkusji (ale jak słychać nie za bardzo się tym przejmuje). Gallo jest wirtuozem nastroju, emocji. Album został nagrany na wcześniej wspomnianym, analogowym sprzęcie, dzięki czemu brzmi niezwykle miękko, przytulnie. Nie jestem w stanie nawet oszacować ile razy słuchałem tej płyty do snu.
    Gdybym miał porównać When do przedmiotu to wybrałbym dużą różowa, miękka poduszkę wypełnioną puchem, powleczoną w białą, lekko przeźroczystą poszewkę. Tak więc nie zostaje nic jak tylko złożyć na niej swoją głowę i zatopić się w gęstą, oniryczną atmosferę albumu Vincenta.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz